Tak siedziałam któregoś wieczora z herbatą, przeglądałam zdjęcia z naszych wiedeńskich podróży, wspominałam to i owo… i doszłam do wniosku, że to jest miasto w którym moglibyśmy mieszkać. Musiałabym oczywiście język ogarnąć… bo pomimo mojej 8-letniej nauki niemieckiego, rozumiem haniebnie mało.
Co jest TAM, czego nie ma TU?
TAM jest niemiecki porządek 🙂
Żarty żartami: bywa różnie, tak jak i wszędzie, ale trzeba przyznać Austriakom że na ulicach mają czysto i wszystko jest ładnie poukładane.
Gdy jeździmy do Wiednia, mijamy wiele małych miejscowości, np. Poysdorf, zdarzyło nam się też uciec do Mistelbach. Wszędzie podwórka zadbane: nie ma na nich rupieciarni i bałaganu, drewno ułożone równo, kwiatki na rabatkach i żywopłot równo przycięty.
W samym Wiedniu bywa różnie: ogólnie jest czysto aczkolwiek są takie zaułki, że odraża.
Co mnie zachwyciło: ich praktyczne myślenie.
Prosta sprawa: kosze na śmieci (te duże, jeżdżące na kółkach) są przypięte haczykiem do słupka, by nie odjechały (w Wiedniu sporo wzniesień) i w kogoś nie wjechały. Ustawione są kolorami i nie zauważyłam, by koło pojemników zalegały śmieci.
Żeby było milej, większość koszy na śmieci ma pojemniczek na pety papierosowe i miejsce, gdzie można go zgasić by nie wrzucać niedopałka do kosza. Wiadomo dlaczego 😀
W szpitalu spotkaliśmy wiele udogodnień: pomijam miejsce, w którym można malucha wykąpać czy skorzystać z myjek, podkładów i innych… za free.
Wszędzie są dezynfekatory, nie tylko w WC: jeden stoi przy wejściu głównym do szpitala.
Alert wzywania pomocy jest w wielu newralgicznych miejscach, uchwyty na kule i laski też.
Na oddziale dziecięcym dostaliśmy zestaw: szklaneczki+dzbanek+dwie butelki wody i dwa jogurty.
Dodatkowo „mały” bonus: dla malucha pielusie i inne, dla nas też coś było 😀
W szpitalnych windach są składane krzesełka: gdyby ktoś nie mógł stać lub źle się poczuł.
W samym mieście można spotkać ciekawe obiekty, których przeznaczenie bywa… zaskakujące. Tak jest w przypadku spalarni śmieci Spittelau, która została ozdobiona przez Hunderwassera i nie straszy 🙂
Można? Można. Takich miejsc jest sporo.
W Wiedniu jest wiele miejsc zielonych: parków, skwerów, dużo placy zabaw, które wysypane są…korą. Tak, korą. By się dzieci nie brudziły za bardzo i by się nie kurzyło.
Nawet patyczki do balonów w McDonald’s mają…przemyślane. Moje dzieci „polskie” patyczki rozmontowują po pewnym czasie i gryzą i łamią. W austriackich nie ma takiej opcji: są elastyczne i niełączone: są w jednym kawałku.
Ojjjjjjj, mam nadzieję, że doczekamy czasów, gdy i u nas zaczną się zmiany. Mentalne przede wszystkim. Bo to jest kluczem wiedeńskiego czaru.
Ludzie. Ich myślenie, chęć pomocy bezinteresownie, czas. Kultura osobista i otwartość.
Oby. Oby…