23.10.2015 r.
Stasiek który miał być Antkiem, Jakubem, Mateuszem, Nikodemem i Bóg tylko wie, kim jeszcze, postanowił opuścić mnie i się urodzić.
Zaowocowało to szybką wyprawą do szpitala na Madalińskiego.
O 7 zaczęła się cała akcja, kończąc się o 9:51 wielkim Stanisławem wrzeszczącym na całe gardło.
No tak.
Kochana nasza znajoma położna (napatoczyła się na moje rodzenie z dyżuru) jak zobaczyła Staśka… tak z uśmiechem na twarzy nieco… zamarła.
Lekarz-neonatolog zresztą też.
O co im chodziło?
O stopę.
Położna nas poinformowała: „Staś ma stopę końsko-szpotawą prawą.”
Hm, no i cóż z tego? Było nam to bez różnicy.
Neonatolog: Czy Państwo wiedzieli wcześniej, że dziecko ma wadę stopy? Czy było na USG widać? (przerażenie Pani Doktor było niebosiężne, tak jakby bała się naszej reakcji).
My: Nie, nie wiedzieliśmy. Nic USG nie było widać.
Neonatolog: Mhm. I co teraz? (to chyba raczej było pytanie retoryczne. To tak jakby tylko Staś się urodził w tym szpitalu z taką stopą krzywą i dzieci wcześniej się takie nie rodziły.)
My: Na jak to co? No nic! Bierzemy w całej okazałości!Przecież nie zostawimy Wam dziecka.
Próbowaliśmy nieco wyluzować atmosferę, bo się zrobiła gęsta, a nam było bez różnicy co Stasiek ma a czego nie ma… To nasze dziecko. Kolejne. Czekane. I ukochane.
Położna położyła go u mnie na brzuchu opatulonego ręcznikiem i prześcieradłem i zakrytego niebieską czapą. Był śmieszny. Puciołowaty i długi jednocześnie. Kręciół od samego początku. Próbował dopełzać do mlecznej piersi, cmokając po wszystkim co napotkał.
Był piękny. I inny niż jego starszy brat.
Miał bardzo jasne brwi i rzęsy-wyglądał jakby ich nie było. Albinos.
Co by nie mówić, Stasiek to… Wielki Człowiek-dosłownie i w przenośni.
Wzrost: 63 cm
Masa: 4450 g
Ubrany w pajacyk w rozmiarze 62 i niebieską czapeczkę, zawinięty w ręcznik, wyglądał jak dziecko co najmniej 2 miesięczne ?
Po dwóch godzinach, koło 12:00, wsadzili Stasia w Trabanta lub mydelniczkę (jak kto woli) i przewieźli nas na Oddział Położniczy. Tam zaczęła się… przygoda.