Wczoraj rano dotarliśmy do miejscowości Y strwożeni samym faktem dzisiejszych działań.
Wszystko się we mnie telepało. Miałam autostradę pędzących myśli w głowie.
Najpierw trzeba zdjąć gips, który został założony w ubiegłą środę, jako siódmy już gipsior.
Do dzieła zatem.We środę 13.04, po powrocie, wypytałam Florkę o to, co my mamy zrobić po kolei przed tą tenotomią, bo oczywiście we środę Pan Doktor był tak „wylewny” że nie dało się z nim rozmawiać.
1. zdjąć gips
2. „Potem do szewca ( ale wy chyba nie chcecie?) potem na oddział 1B do sekretariatu. Tam was zbada lekarz czy młody jest zdrowy i dostaniecie kwit do izby przyjęć planowych.. Tam czekacie aż was zarejestrują. Potem czekacie na korytarzu przed oddziałem aż was poproszą.”
3. „Mówi,o której godzinie będzie zabieg i o której mają założyć znieczulenie. Dostaniecie też czopek „Nurofen” przeciwbólowy.”
4. „Zabieg pewnie ok. 14:00, a potem siedzicie do 17 i czekacie na wypisanie. Dostaniesz obiad dla młodego, który sama możesz zjeść:)”
5. „Potem trafiacie na salę i przychodzi lekarz.
6. „Po zabiegu lekarka pewnie wam powie, że dawno nie widziała tak złej stopy i na bank za 3 lata operacja:). Tak usłyszałam i ja i Kasia wczoraj od Zuzi:)”
TO już WSZYSTKO wiem.
Poszliśmy od razu pod gipsownię ściągnąć ten biały kieł z nogi.
Ponieważ nie zdecydowaliśmy się na wyrobienie butów (obczailiśmy C-Pro Direct) zmierzyliśmy Stachowi stopę. 10,5 cm. Ale stooopa! Ło!

Tuż przed tenotomią.
Potem odsyłanie to tu to tam i latanie po pokojach, oddziałach.
Czekanie. Czekanie. Czekanie przed oddziałem. Zero informacji, aż w końcu nas wezwali.
Na dyżurze Doktor od bioder. Nie zbadał nas zupełnie.
Pielęgniarka dała „ankietkę” do wypełnienia i skierowała nas do sali na oddziale.
Druga przyszła i znieczuliła maścią i plasterkiem tył stopy Stacha.
Po 12:00 tenotomia.
Bom! Wybiła nasza godzina. Idziemy ze Stasiem. Wchodzimy do sali: instrumenty operacyjne: nożyczki, skalpelki, zielone chusty… i 5 osób do cięcia, w tym do zagipsowania mój nieulubiony gipsiarz.
Położyliśmy Stasia na stole rozebranego do połowy. Bardzo krótko Dr.Z. nam objaśnił co będzie robić i żeby się nie nastawiać na „cuda”.
Wyprosili nas z sali.
Stałam pod salą. Stał Paweł. Czułam ból. Ból we mnie. Rozdzierał mnie. Ból matczynego serca rwał mnie na strzępy. TAM jest nasz Staś! Będzie go bolało! Przecież to znieczulenie nie znieczula mięśnia a skórę!
Wszystko we mnie krzyczy, że NIE! Żeby go zabrać i iść. Rozsądek mówi, by zostać.
12:44.
Słyszę ogromny płacz mojego Stanisława.
Mózg mi się lasuje.
Nie wiem, co ze sobą zrobić.
Rozdziera się moje serce.
JA WIEM jak on płacze, gdy boli!
Widzę oczami wyobraźni te niebieskie oczy zapłakane, zalane łzami, a łzy jak grochy.
Widzę otwartą buzię i drżące wargi.
I choć mnie tam nie ma… to jestem TAM.
Schowałam się w Pawła. Moja ostoja.
Koło 13:00 Pawła poproszono do sali.
Wyszedł po 5 minutach z moim malutkim Stasiem trzęsącym się jak angielski pudding.
Wzięłam to moje szczęście malutkie, przytuliłam. Idziemy na salę.
„Noga wyżej!!!”-krzyczy pielęgniarka.
Ścięgno nie odpuściło za dużo. Podobno to się często zdarza przy stopie stiff-stiff. Za jakiś czas do powtórki. To był ogólny skrót tego, co powiedział Doktor Dyżurny.
Gips znów ciężki, trochę bardziej zgięty w kostce.
Smutek.
Staś zasnął przy mojej piersi. Z wrażenia. Niech śpi. Potrzebuje.
Czekamy.
Zjedliśmy obiad.
Staś obudził się w dobrym nastroju. Uf. Może nie będzie pamiętał?

Dwie godziny spędziliśmy jeszcze na sali po zabiegu. Pierdyliard myśli.
Dostaliśmy zalecenia. I kwitek z pozwoleniem na wyjście. I koniecznie „zapisać” się do Doktora X w poradni.
Zawinęliśmy Stasia i poszliśmy zapisać go na wizytę po zabiegu. Najbliższy wolny termin… 11.05.
Hm. No dobra. Niech będzie!
Noc była niespana. Boląca. Noszona. Tulona. Huśtana. Cycusiana. Nad ranem PARACETAMOL. Nieco ukoił ból. Staś zasnął.
Zdrowiej, mój Synku, zdrowiej…