Pierwsza wizyta w miejscowości Y po powrocie do leczenia metodą Ponsetiego.
I na „dzień dobry” łbem o ścianę. Jak ja uwielbiam tych naszych medyków. I straszenie rodziców też.
No bo przecież jak człowiek zastraszony to i pokorniejszy i grzeczniejszy.
Najgorszy pacjent to ten uświadomiony.
A my chyba do takich należymy. A bynajmniej się staramy…Nie ważne.
Dotraliśmy rano. 08:30 zameldowałam Staśka w rejestracji, pytając 3 razy czy Dr. X jest na pewno. Jest. No to już sukces.
Zajęliśmy miejsce pod gabinetem. Czekamy.
Bom! Punkt 9:00 Doktor przebija się przez zaludniony korytarz. Nietrudno go zauważyć-jest wysoki.
Wszedł do swojego gabinetu.
Po 15 minutach otwarły się drzwi: „kto po skierowanie na rentgen?”
I cała machina pytań i cudowań ruszyła.
Standardowo na korytarzu duszno i ciasno.
Koło 10:00 udało nam się wejść do gabinetu.
Pan Doktor, nie patrząc na nas zupełnie, zapytał o imię dziecka.
– Stanisław.
– Który gips?
– Żaden. – rzekł Paweł.
Tu wzrok Pana Doktora spotkał się ze wzrokiem Pawła i utkwił w nim jak gwóźdź w trumnie.
– Zaczynacie Państwo leczenie?
– Nie. Mieliśmy przerwę.
– A dlaczego?
No i opowiadanie o tym, że Pana Szanownego Doktora nie było i że gips spadł i że rehabilitacja…
Na samo słowo rehabilitacja Pan Doktor zrobił się purpurowy niemalże, załapał się za głowę:
– Rehabilitacja? Czy Państwo oszaleli? W metodzie Ponsetiego nie ma miejsca na rehabilitację!!! Chcecie zrobić krzywdę dziecku?-grzmiał zza swojego małego biureczka i coraz mocniej walił w klawiaturę.
– Ale dzięki rehabilitacji udało się nam nieco wyprostować szpotawość, rozciągnąć podeszwę i łydkę przywrócić do normalnej objętości.-odparł Paweł.
– A czy Pan jest lekarzem?! No czy Pan jest lekarzem?! Czy ma Pan wiedzę w tej dziedzinie?!!!
– Nie jestem. Jasne że nie.
– Ręce opadają. Ja nie wiem, czy się podejmować leczenia? Bo jeśli wy znów przerwiecie? Nie wiem czy tu się da coś zrobić? Stopa jest niekorektywna. Nie wiem jakie będą efekty leczenia! Nie jestem w stanie ich przewidzieć.-straszył nas Lekarz.
Nie odezwaliśmy się już w ogóle. Po prostu przyjęliśmy maski pokornych osłów.
Poszliśmy do gipsowni.
Rach-ciach i gips siermiężny wylądował na Staśka nodze. Nawet już nie śmieliśmy pytać ILE tych gipsów będzie założone. O nic już nie śmieliśmy pytać…
A gips… no cóż…jaki jest każdy widzi.
Gips sechł i sechł a i tak półśpiochy były wilgotne cały czas.
Ten gips to chyba specjalnie taki TOPORNY…jak kula u nogi. Na złość i ze złości chyba. Hehe.
Stasiek od razu waży dwa razy tyle. Pomijam fakt, że ruszać się w tym nie może.
Oj…noc będzie noszona na 100%. I niespana.