Stasiek z Wiednia wrócił z kolejnym pluszakiem i z niebieskim (jak niegdyś) leginsem made by Wuj Krzysiek.
Sielanka jednak nie trwała…długo.
O mamo! „Santa Claus Boot” zainstalował się na Staśka nodze na tydzień. W tym czasie przeszedł wiele… bieganie, skakanie z kanapy, tańcowanie, szuranie, stukanie…
No limits. Najbardziej podobało się Staśkowi zdejmowanie go piłą oscylacyjną. Zamiast przerażenia była radocha. W słuchawkach nic nie słychać…
Już miałam nadzieję, że piękny blue-legins usadzi towarzysza na pupie. No bo przecież jak skakać z gipsem od pachwiny po place stóp, przy zgiętym kolanie…? No na chłopski rozum się nie da.
A jednak…
Wraz z założeniem długiego gipsu trzeba było okiełznać rzeczywistości o wiele bardziej skomplikowane aniżeli zakaz skakania, np. siku, wsiadanie do auta, nocne kopanie w plecy twardym gipsem…
Siku i nocnik zdecydowanie wygrały wszelakie opcje. Zanim Staś naumiał się korzystać z nocnika i WC bez zamaczania sobie gipsu przy udzie, minęło pół tygodnia. Do tego czasu należało go sądzać na przybytku tak, by się nie posikał i nie… wiadomo co. Niestety, ciężar Staśka z caścikiem był niemały i bolały mnie plecy.
Większość czasu Stasio też spędzał na kolanach, bo trudno było chodzić, ale i to opanował. Od czwartku w długim gipsie… biegał. Śmiesznie to wygladało – mega pokraka i kuternoga.
Ale są i dobre, a nawet bardzo dobre strony tych caścików:
- odwiedzenie stopy wzrosło;
- zgięcie grzbietowe wzrosło z 23° do 31°;
- stopa stała się miękka;
- szpotawość pięty nieco się zmniejszyła;
- ryzyko ATTT odsunęło się w czasie.
Kontrola w lipcu!