Tydzień temu nie napisałam. Tak się złożyło.
Szybko, szybko, więc nie udało się zrobić zdjęć.
Standardowo zanim zdejmą gips, czekam na Lekarza.
Sam lekarz jest małomówny i ciężko z nim rozmawiać.
Ale się nie poddaję. Dziś zaczepiłam za nurtujący mnie od dawna temat…
Oczywiście porozmawiać da się z nim tylko jak gipsuje, bo w przeciwnym razie się śpieszy i na spokojną rozmowę nie ma możliwości.
Spotkaliśmy się w gipsowni.
– Słyszałam, że istnieje metoda leczenia stopy bez gipsów. Z powodzeniem stosowana w Niemczech.
Słyszał Pan o Zukunft-Huber?
– Słyszałem.
– I co Pan myśli?
– Nie eksperymentowałbym. Owszem, jest taka metoda, ale w Polsce nikt Pani tego nie zrobi, bo nie ma przeszkolonych osób i nie ma ośrodka, w którym to robią. Ciężko mi też odnieść się do klinicznych przykładów leczenia i do statystyk. Ja bym nie szedł tą drogą.
No i tyle w temacie. Więcej wyciągnąć się nie dało.
Nie podoba mi się wygięty piszczel Stasia nogi. Wydaje mi się, że to tak nie powinno być.
Taki pałąk robi się z podudzia.

Taki „pałąk” z piszczela. Nienaturalnie to wygląda nawet jak na fizjologiczne krzywizny nóg niemowalków.
Widać też z boku „końskość”, czyli pięta jest w górze, bo ścięgno Achillesa jest krótkie i ciągnie piętę w górę.

Standardowo mamy co tydzień „czerwone kartki” w historii choroby, bo za każdym razem lekarz nam wpisuje, że „rodzice zrezygnowali z leczenia metodą Ponsetiego”.
To taki sposób na zrzucenie odpowiedzialności czy co? Żeby inni wiedzieli, że wszystko co złe to nasza wina? Nie wiem. Ale zaczyna być to śmieszne.