Konsultację u Dr.Radlera mieliśmy wyznaczoną na 15:30 w Döbling-„dzielnicy” Wiednia.
Co robić do tego czasu?
Zwiedzać!
Komu w drogę, temu……trampki i mapa w łapę. No i kawa ze Starbucks’a. No i jeszcze parę innych rzeczy…

Zapakowaliśmy Stasia do wózka, wszelkie klamoty przydatne w zwiedzaniu i ruszyliśmy z hotelu przy Esterhazygasse w kierunku „Starego Miasta”.

W Starbucks zaopatrzyliśmy się w dużą kawę na pobudkę.

mapa i w drogę :)
mapa i w drogę 🙂
ulica przy której mieszkaliśmy
ulica przy której mieszkaliśmy

wieden3

Przeszliśmy koło Muzeum Quarier i zaczepiliśmy Marię Teresę siedzącą na wysokościach, by udać się tym sposobem przed Pałac Hofburg. Trzeba przyznać że oni bardzo dbają nie tylko o porządek wszędzie, ale też o pamięć historyczną, pielęgnując kult Józefa Franciszka I.

Pałac a raczej zespół pałacowy zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Eh, poczuć się jak Sissi…

Hofburg
Hofburg

Z Hofburga, wąskimi uliczkami przedostaliśmy się pod Hundertwasserhouse. Powiem szczerze, iż karmiona ciekawością podsycaną opowiadaniami moich szkolnych germanistów o tym „cudaku”, dotarłszy na miejsce nie stanęłam wryta z rozdziawioną paszczą jak rzygacz ze Stephansdom.
Dom jak dom, tyle że krzywy, nieco już wyblakły i zaniedbany.
Nie rzucił mnie na kolana.
I myślę NAS.

Hundertwasserhaus
Hundertwasserhaus

Stamtąd linią tramwajową nr.1 udaliśmy się na Prater.
Prater to przeogromny park miejski (ponad 1100 km ścieżek rowerowych i do jazdy konnej, plaże i wielkie wesołe miasteczko. WOW. Wszystko w jednym miejscu). Ignacy miałby tu dużo frajdy. Przeszedłszy cały las atrakcji, usiedliśmy na trawie pod Obserwatorium Zeiss’a i Staś zajął się konsumpcją ciepłego mleka a my zajadliśmy się croissantami kupionymi rano w Lidlu przy Mariahilfer Straße.

Prater
Prater

Potem zjedliśmy „obiad” w pobliskim  McDonald’s i jeszcze z zapasem czasu przemieściliśmy się w okolice katedry Św.Stefana, by tam poszukać jakiegoś drobiazgu dla Starszaka. Przy okazji szukania natknęliśmy się na dom, w którym mieszkał Mozart.

Powoli gonił nas czas. Ciekawość nas zżerała i chęć poznania Doktora, o którym trochę się już nasłuchaliśmy.
Jaki on jest?
I jak zareaguje na Stasia stopę i na to całe polskie leczenie?
I jak ta stopa będzie rokować?
Denerwowałam się lekko, ufając jednak że tym razem będziemy już w dobrych rękach.
Tadzik to potwierdził.
A my to widzieliśmy.

Na stacji metra Heiligenstädter  kupiliśmy Ignasiowi książkę z pojazdami co tym sposobem rozwiązało nam problem z upominkiem. Hurrra! On bardzo się ucieszy.

wieden8

wieden8a

wieden8b

Heiligenstädter Straße to też miejsce naszego spotkania z Dr.Radlerem.
Ordinationzentrum  mieści się przy tej ulicy właśnie.

wieden-Radler
Jest to spory budynek do którego wchodzi się z szarej ulicy i od razu wpada w ładną, jasną i sterylną klinikę.
Byliśmy nieco przed czasem. W miejscu docelowym nie było nikogo w recepcji. Szukając „żywej” duszy, natknęłam się na przystojnego, niskiego Pana, który uśmiechnął się od ucha do ucha i „auf Deutsch” powiedział, że musi coś jeszcze dokończyć i zaraz będzie wolny.
W końcu po chwili czekania, zaprosił nas do gabinetu i niemalże od progu zaprzyjaźnił się ze Stanisławem, oglądając go po chwili z każdej strony.

Tak, jak przypuszczaliśmy: stopa leczona był źle.
Korekcja została dokonana na jednej kości (sześciennej), co powoduje że stopa „leci” do wnętrza. Tenotomia nie została wykonana poprawnie. Ścięgno nacięto nie od tej strony.
Gwoździem do trumny był fakt, że szyna Dobbsa jest zdecydowanie za długa, a więc całe to „leczenie” nie miało sensu.
Co zresztą dla nas stało się logiczne już jakiś czas temu.
Jednak… stopa jest

„very pretty foot. Clubfoot. Really.”

I co najważniejsze: bardzo dobrze rokuje i dobrze, że się „ockneliśmy” bo to jest dobry czas i prawie ostatni na jej ponowne przeleczenie które da wynik bardzo zadowalający.

A zatem?
A zatem 3-4 gipsy znów i powtórna tenotomia. That’s it!

Jesteśmy spokojni.

A Staś? Staś polubił Dr.Christofa.

wieden-Radler1