Ja problemów z szyną Mitchella i jej akceptacją nie mam żadnych. Stasiek dzięki temu też nie.
Co więcej: zwisa mu to i powiewa czy szynę na stopach ma czy nie…
Oczywiście co? Oczywiście podstawą jest dobrze ustawiona szyna. A tu jest problem patrząc na polskie realia leczenia nawet w tych, wydawałoby się, cud-miód polecanych ośrodkach.

Zaakceptowanie faktu, że dziecko nosi „snowboard” na co dzień i że to przecież „tak go ogranicza” (gdybym na własnym dziecku i na ponad 200 dookoła nie zobaczyła tego ograniczenia to bym pewnie też żyła w przekonaniu że…ogranicza) jest trudne. I do znudzenia będę marudzić: szyna wiąże głowę rodzica bardziej niż dziecku stopy.
No więc wpadłam na pomysł, by pokazać Wam co można zrobić by nieco oswoić ten sprzęt w sobie samym, przy okazji dziecku fajniej będzie się żyło z takimi rodzicami…

Ogranicza Was tylko i wyłącznie wyobraźnia. Ja postanowiłam szynę…pomalować 🙂

Potrzebujesz:
– głowę z wyobraźnią;
– szynę rozkręconą na kawałki (pamiętaj co i gdzie potem się przykręca i jak się spasowuje);
– spray do metalu w kolorze jaki chcesz albo w kilku;
– karton by nie pobrudzić wszystkiego dookoła pryskając sprayem;
– coś do odtłuszczenia metalowych elementów szyny;
– dobry humor.

Zawsze możesz też, na swojej drodze do polubienia tego sprzętu lub by dziecko je pokochało, wykombinować milion różnych rzeczy:

– kolorowe OCHRANIACZE NA SZYNY polecają się do użycia.